"Znajdujesz się na zbuntowanym terytorium zapatystów. Tu lud rządzi, a rząd słucha"- to zdanie stało się jednym z najbardziej symbolicznych przekazów ideologii ruchu zapatystów. W poprzednim poście pisałam o założonej przez nich 26 lat temu szkole w San Cristobal, teraz będzie trochę więcej tła historycznego oraz wrażenia z wizyty w jednym z autonomicznych regionów w Chiapas zarządzanych przez tzw. Juntas del Buen Gobierno.
Jak powstał ruch i jakie były główne żądania?
O zapatystach zrobiło się głośno 1 stycznia 1994 roku, gdy w Indianie z południowego stanu Chiapas zorganizowali zbrojne powstanie przeciwko federalnemu rządowi meksykańskiemu. Na czele ruchu, który przyjął nazwę Zapatystowska Armia Wyzwolenia Narodowego, stanął Subcomandante Marcos. Jest to najprawdopodobniej metys, który zawsze podczas publicznych wystąpień ma twarz zasłoniętą kominiarką i nigdy do końca nie potwierdził swojego nazwiska, ale przez wielu jest utożsamiany z Rafaelem Sebastiánem Guillén Vicente, byłym studentem wydziału filozofii Autonomicznego Uniwersytetu w Mieście Meksyk (UNAM). 1 stycznia 1994 to data wejścia w życie Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu (NAFTA), który uderzał w interesy lokalnych producentów, faworyzując wielkie koncerny oraz interesy rządowe. Nazwa ruchu wywodzi się od nazwiska przywódcy meksykańskiego powstania z 1910 roku, Emiliano Zapaty.
Zapatyści sprzeciwiali się przede wszystkim federalnej polityce dyskryminacji i izolacjonizmu, walcząc jednocześnie o prawo do ziemi, poszanowanie rdzennej kultury, równouprawnienie kobiet i mężczyzn, dostęp do edukacji i służby zdrowia dla wszystkich. Główne żądania i hasła to: praca, ziemia, dach nad głową, wyżywienie, zdrowie, edukacja, niezależność, wolność, demokracja, sprawiedliwość i pokój. Jak sami mówią, ich celem nie było przejęcie władzy w kraju (wielu powstańców zamiast broni miało drewniane atrapy), ale zwrócenie uwagi na lokalne problemy oraz uzyskanie autonomii w ramach państwa. Można powiedzieć, że obydwa cele zostały w pewnym stopniu spełnione. Dzięki nowym technologiom, takim jak Internet, radio, połączenia satelitarne, cały świat dowiedział się o problemach Indian z Chiapas. Wielu twórców, artystów, polityków, działaczy, dziennikarzy zaczęło publicznie wyrażać swoje poparcie dla ruchu zapatystów. Jednym z przykładów jest Manu lub Rage Against The Machine. W 1996 roku doszło do pokojowych rozmów, w wyniku których podpisano Układ w San Andres, zapewniający Indianom autonomię (i odpowiedni zapis w konstytucji) oraz dający im przywileje. Jednak już krótko po tym okazało się, że rząd wcale nie zamierza porozumienia respektować. Dlatego już w 2001 roku zapatyści wyruszyli w dwutygodniowy, pokojowy marsz do stolicy kraju, aby podjąć na nowo rozmowy z władzą w sprawie realizacji ich postulatów. Stopniowo też sami, bez pozwolenia rządu zaczęli wprowadzać autonomię na terenie Chiapas, wycofując się jednocześnie z życia publicznego.
Co to są caracoles i juntas de buen gobierno?
Caracol to po hiszpańsku ślimak. Jego kształt symbolizuje drogę do serca, a także wiedzy. Można również interpretować to odwrotnie, jako drogę prowadzącą na zewnątrz, do świata. Taka nazwa została wybrana przez zapatystów w 2003 roku na określenie każdego z pięciu zbuntowanych autonomicznych regionów w Chiapas, i zastąpiła poprzednią nazwę, aguascalientes, aby zaznaczyć nowy etap zapatyzmu. Każdy caracol ma pod sobą gminy (municipios), czyli indiańskie wioski, których mieszkańcy decydują, czy przyłączyć się do ślimaka, czy nie.
Obecnie regiony autonomiczne zapatystów nie są oficjalnie uznane przez rząd, ale funkcjonują od kilkunastu lat na zasadzie "państwa w państwie". Mają swój samorząd, komitety (każdy do odpowiedniej dziedziny), radę, własny system edukacji, szkolnictwa oraz wojsko. Każdy caracol zarządzany jest przez Radę Dobrego Rządu (Junta de Buen Gobierno). Na czym polega ten "dobry" rząd? Właśnie na tym, że to mieszkańcy wydają rozkazy, a on je wykonuje. To rzeczywisty przykład demokracji bezpośredniej, uczestniczącej. System organizacji jest rotacyjny, tzn. na czele rady zasiadają mieszkańcy wiosek i zmieniają się co tydzień, dwa. Ma to zapobiec korupcji i nadużyciom władzy. Juntas mają jeszcze jedno zadanie- ponieważ bardzo dużo grup bandyckich zaczęło się podszywać pod zapatystów, przynosząc im złą sławę, obecnie każda osoba, organizacja, jednostka, która chce współpracować z ruchem musi zgłosić się właśnie do junty.
Co to są caracoles i juntas de buen gobierno?
Caracol to po hiszpańsku ślimak. Jego kształt symbolizuje drogę do serca, a także wiedzy. Można również interpretować to odwrotnie, jako drogę prowadzącą na zewnątrz, do świata. Taka nazwa została wybrana przez zapatystów w 2003 roku na określenie każdego z pięciu zbuntowanych autonomicznych regionów w Chiapas, i zastąpiła poprzednią nazwę, aguascalientes, aby zaznaczyć nowy etap zapatyzmu. Każdy caracol ma pod sobą gminy (municipios), czyli indiańskie wioski, których mieszkańcy decydują, czy przyłączyć się do ślimaka, czy nie.
Obecnie regiony autonomiczne zapatystów nie są oficjalnie uznane przez rząd, ale funkcjonują od kilkunastu lat na zasadzie "państwa w państwie". Mają swój samorząd, komitety (każdy do odpowiedniej dziedziny), radę, własny system edukacji, szkolnictwa oraz wojsko. Każdy caracol zarządzany jest przez Radę Dobrego Rządu (Junta de Buen Gobierno). Na czym polega ten "dobry" rząd? Właśnie na tym, że to mieszkańcy wydają rozkazy, a on je wykonuje. To rzeczywisty przykład demokracji bezpośredniej, uczestniczącej. System organizacji jest rotacyjny, tzn. na czele rady zasiadają mieszkańcy wiosek i zmieniają się co tydzień, dwa. Ma to zapobiec korupcji i nadużyciom władzy. Juntas mają jeszcze jedno zadanie- ponieważ bardzo dużo grup bandyckich zaczęło się podszywać pod zapatystów, przynosząc im złą sławę, obecnie każda osoba, organizacja, jednostka, która chce współpracować z ruchem musi zgłosić się właśnie do junty.
Oventik, 22 lata po rewolucji
Oventik to wioska znajdująca się 60 km od San Cristobal, ale trzeba pamiętać o tym, że 60 km przez kręte górzyste drogi Chiapas oznacza mniej więcej dwie godziny podróży. Dojeżdża się tam colectivo (co nie jest niespodzianką w Meksyku:), ale my akurat jedziemy własnym samochodem. Po drodze mijamy San Juan Chamula- miasteczko znane z kościółka, w którym odbywają się rytuały łączące w sobie prekolumbijskie wierzenia i katolickie tradycje (np. zabijanie kurczaków, aby ktoś z rodziny wyzdrowiał), oraz San Adres, miejsce, gdzie w 1996 doszło do porozumienia między zapatystami a władzami federalnymi. Na miejsce dojeżdżamy po południu, gdy sporo ludzi zaczęło się już zbierać, aby świętować rocznicę rewolucji. Przed przekroczeniem bramy musimy odpowiedzieć na kilka pytań: skąd jesteśmy, gdzie pracujemy, czy jesteśmy z "Sexta", co miało chyba oznaczać, czy znamy Szóstą Deklarację. Zostajemy wpuszczeni na teren zapatystów… uliczka prowadzi w dół na główny plac, gdzie Indianie w kominiarkach słuchają przemówienia. Mają zakryte twarze, bo w razie interwencji policji, wojska, a także ze względu na robione im zdjęcia, trudniej ich będzie rozpoznać. Po drodze mijamy kolorowo pomalowane budynki, w których znajdują się sklepy z pamiątkami, restauracje, siedziba władz, przychodnia itp. Wszędzie można kupić koszulki, breloczki z wizerunkiem zapatystów, ale też kawę, filmy związane z tematyką ruchu, płyty z muzyką. Obok głównego placu znajduje się boisko, a w jednym z budynków zrobiono "sypialnię" dla przyjezdnych, czyli turystów, takich jak my. Zamiast łóżek są drewniane deski, można też rozwiesić hamak.
Po któtkim spacerze postanawiamy coś zjeść. Trochę szok. Kawa, chleb i tamales (takie meksykańskie gołąbki) kosztują nas 9 peso, czyli trochę ponad 2 złote. Trzy razy pytam się kelnerki, czy aby na pewno dobrze policzyła, ale dostaję zapewnienie, że tak.
- Jedzenie pochodzi ze sklepów kolektywnych, tzn. takich, w których sprzedawcy nie pobierają pensji za pracę, ponieważ sprzedawcami są mieszkańcy pełniący na zmianę dyżury w sklepie, a jedzenie kupowane jest hurtowo i sprzedawane również po cenach hurtowych. - wyjaśnia.
Wszędzie obowiązuje segregacja śmieci, są dostępne krany z czystą wodą do płukania owoców i warzyw…czy to na pewno dzieje się w Meksyku?
Po któtkim spacerze postanawiamy coś zjeść. Trochę szok. Kawa, chleb i tamales (takie meksykańskie gołąbki) kosztują nas 9 peso, czyli trochę ponad 2 złote. Trzy razy pytam się kelnerki, czy aby na pewno dobrze policzyła, ale dostaję zapewnienie, że tak.
- Jedzenie pochodzi ze sklepów kolektywnych, tzn. takich, w których sprzedawcy nie pobierają pensji za pracę, ponieważ sprzedawcami są mieszkańcy pełniący na zmianę dyżury w sklepie, a jedzenie kupowane jest hurtowo i sprzedawane również po cenach hurtowych. - wyjaśnia.
Wszędzie obowiązuje segregacja śmieci, są dostępne krany z czystą wodą do płukania owoców i warzyw…czy to na pewno dzieje się w Meksyku?
Próbuję zastosować się do sugestii doktora Raymunda, czyli porozmawiać z mieszkańcami. Kiedy widzimy, że bardzo dużo osób z kominiarkach z drewnianymi atrapami broni zbiera się na głównej drodze, podpytujemy kelnerki, o co chodzi. W odpowiedzi słyszymy, że o zmianę władzy, ale gdy chcemy poznać więcej szczegółów, zarówno ona, jak i inni obecni mówią, że nie wiedzą. Na niewiele zdają się inne rozmowy i to jest właściwie to, czego mi zabrakło podczas naszej wizyty. Ale przecież byłyśmy tam na chwilę, krótko, i jesteśmy z zewnątrz, nie każdy musi się przed nami otworzyć i wyłożyć całą ideologię zapatystów, przedstawiając sposób funkcjonowania wioski.
Im bliżej północy, tym więcej ludzi się zbiera. Przemówienia w języku hiszpańskim i tzotzil przeplatane są wystąpieniami muzycznymi. Są tańce, jedzenie, pamiątki, ale nie ma…alkoholu. Nikt nie pije i nigdzie nie można go kupić. To efekt wprowadzonej tutaj na wniosek kobiet prohibicji, tzw. ley seca. Wcześniej, tak jak w wielu biednych, oddalonych od turystycznych szlaków regionach, alkoholizm stanowił duży problem społeczny, powodując następne, np. przemoc domową. Dlatego dzisiaj napisy na tablicach przy wjeździe przypominają o zakazie alkoholu i narkotyków. Poza tym celem zgromadzenia nie jest zabawa, to świętowanie rocznicy rewolucji, będącej początkiem zmian. Wydaje się, że każdy obecny ma tego świadomość. Często kluczowym elementem obchodów jest przemówienie samego Marcosa, ale dzisiaj go nie zobaczymy.
Im bliżej północy, tym więcej ludzi się zbiera. Przemówienia w języku hiszpańskim i tzotzil przeplatane są wystąpieniami muzycznymi. Są tańce, jedzenie, pamiątki, ale nie ma…alkoholu. Nikt nie pije i nigdzie nie można go kupić. To efekt wprowadzonej tutaj na wniosek kobiet prohibicji, tzw. ley seca. Wcześniej, tak jak w wielu biednych, oddalonych od turystycznych szlaków regionach, alkoholizm stanowił duży problem społeczny, powodując następne, np. przemoc domową. Dlatego dzisiaj napisy na tablicach przy wjeździe przypominają o zakazie alkoholu i narkotyków. Poza tym celem zgromadzenia nie jest zabawa, to świętowanie rocznicy rewolucji, będącej początkiem zmian. Wydaje się, że każdy obecny ma tego świadomość. Często kluczowym elementem obchodów jest przemówienie samego Marcosa, ale dzisiaj go nie zobaczymy.
"Wszyscy jesteśmy Marcos"
Na temat tajemniczego lidera powstało tysiące artykułów, książek, prac magisterskich, filmów…Setki spekulacji, kim jest, skąd pochodzi, czym się zajmuje. Mnóstwo krytyki na temat jego poglądów i braku koherencji. Dwa lata temu wycofał się zresztą ze swojej działalności, a przemówienia wygłasza jego następca Subcomandante Moises. Jednak czy ma to znaczenie? Czy w pogoni za szczegółami, nie gubimy istoty całej ideologii? Może dlatego dzisiaj od zapatystów można usłyszeć zdanie: "wszyscy jesteśmy Marcos", bo w końcu główne założenie to nie przejęcie rządów, nie zmiana całego systemu, nie zyskanie sławy, ale demokracja uczestnicząca, przekazanie władzy w ręce lokalnej społeczności, która stanowi sól tej ziemi. Znowu przytoczę fragment wywiadu Artura Domosławskiego z Ryszardem Kapuścińskim, w którym ten drugi stwierdza, że
"ta pokojowa guerrilla Marcosa, jakkolwiek dziwacznie to brzmi, będzie miała szalony wpływ na ewolucję w Ameryce Łacińskiej. Bo oto po raz pierwszy w historii całego regionu jest szansa, żeby konflikt, który rozpoczął się zbrojnym starciem między władzą i opozycją, rozwiązać metodami pokojowymi. I więcej - chodzi nie tylko o to, żeby go rozwiązać, ale żeby z tego konfliktu stworzyć nową jakość społeczną, żeby wykorzystać go dla demokratyzacji, dla przywrócenia równości społecznej, dla walki z niesprawiedliwością".
"ta pokojowa guerrilla Marcosa, jakkolwiek dziwacznie to brzmi, będzie miała szalony wpływ na ewolucję w Ameryce Łacińskiej. Bo oto po raz pierwszy w historii całego regionu jest szansa, żeby konflikt, który rozpoczął się zbrojnym starciem między władzą i opozycją, rozwiązać metodami pokojowymi. I więcej - chodzi nie tylko o to, żeby go rozwiązać, ale żeby z tego konfliktu stworzyć nową jakość społeczną, żeby wykorzystać go dla demokratyzacji, dla przywrócenia równości społecznej, dla walki z niesprawiedliwością".
O co walczą zapatyści dzisiaj?
Na pewno jest dużo do zrobienia. Dojeżdżając do Oventic, tej artystycznej enklawy czystości, sprawnej organizacji i świadomości społecznej, mijamy wioski praktycznie zasypane śmieciami. Wszędzie grożą tabliczki z napisem: "za wyrzucanie śmieci mandat 2000 peso" (co ciekawe, w każdej wiosce kwota jest inna), ale to nic nie daje. Śmieci są w lasach, przy drodze, na ulicach. Poziom higieny jest zatrważająco niski. To zresztą nie jest jedyny, nawet nie największy problem. W Chiapas połowa mieszkańców żyje poniżej minimum egzystencji, na 100 osób powyżej piętnastego roku życia 18 nie potrafi czytać ani pisać. Dzieci nie mają dostępu do edukacji, bo rodzice nie mają pieniędzy, a szkoła często znajduje się za daleko od wioski. To wszystko dzieje się w regionie, który jest jednocześnie najuboższy i najbogatszy, bo tu znajduje się ropa, bursztyn i inne surowce mineralne, lasy będące źródłem drewna i nieskończonej ilości owoców, nasion i warzyw. Uprawia się tu kawę, kakao, awokado, mango i kilkaset innych roślin, a rezerwaty przyrody są schronieniem dla dzikich zwierząt. Najbogatszy również ze względu na atrakcje turystyczne: tajemnicze miasta Majów ukryte w dżungli, wodospady, kolonialne miasta, góry, wulkany i wybrzeże Oceanu Spokojnego, wszystko to sprawia, że Chiapas stało się jednym z najciekawszych i najchętniej odwiedzanych regionów Meksyku. Pytanie tylko, jaki procent zysków z handlu, turystyki i rolnictwa trafia bezpośrednio do Indian.
Na pewno jest dużo do zrobienia. Dojeżdżając do Oventic, tej artystycznej enklawy czystości, sprawnej organizacji i świadomości społecznej, mijamy wioski praktycznie zasypane śmieciami. Wszędzie grożą tabliczki z napisem: "za wyrzucanie śmieci mandat 2000 peso" (co ciekawe, w każdej wiosce kwota jest inna), ale to nic nie daje. Śmieci są w lasach, przy drodze, na ulicach. Poziom higieny jest zatrważająco niski. To zresztą nie jest jedyny, nawet nie największy problem. W Chiapas połowa mieszkańców żyje poniżej minimum egzystencji, na 100 osób powyżej piętnastego roku życia 18 nie potrafi czytać ani pisać. Dzieci nie mają dostępu do edukacji, bo rodzice nie mają pieniędzy, a szkoła często znajduje się za daleko od wioski. To wszystko dzieje się w regionie, który jest jednocześnie najuboższy i najbogatszy, bo tu znajduje się ropa, bursztyn i inne surowce mineralne, lasy będące źródłem drewna i nieskończonej ilości owoców, nasion i warzyw. Uprawia się tu kawę, kakao, awokado, mango i kilkaset innych roślin, a rezerwaty przyrody są schronieniem dla dzikich zwierząt. Najbogatszy również ze względu na atrakcje turystyczne: tajemnicze miasta Majów ukryte w dżungli, wodospady, kolonialne miasta, góry, wulkany i wybrzeże Oceanu Spokojnego, wszystko to sprawia, że Chiapas stało się jednym z najciekawszych i najchętniej odwiedzanych regionów Meksyku. Pytanie tylko, jaki procent zysków z handlu, turystyki i rolnictwa trafia bezpośrednio do Indian.