Do Meksyku, jak już wiadomo, jeżdżę od ośmiu lat. Głównie z przyczyn zawodowych, ale gdybym chciała, mogłabym przecież pilotować wycieczki w innym miejscach świata, a wybrałam właśnie Meksyk. Coś mnie tam urzekło, coś mnie przyciągnęło i nie pozwoliło nigdy zapomnieć.
Często turyści pytają mnie, czy nie mam jakiś hiszpańskich lub latynoskich korzeni, ze względu na ciemną karnację i oprawę oczu. Te cechy odziedziczyłam po rodzicach, dziadkach, i żadne z nich nie miało nic wspólnego z gorącymi południowymi krajami. Przez te wszystkie lata żyłam jednak w nieświadomości, że w Meksyku mieszka rodzina o tym samym nazwisku jak moje. Prawie takim samym, ponieważ zamiast Klemczak przyjęli wersję Klemchak. Jak wiadomo, nie jest to popularne nazwisko w Polsce (bardziej powszechne są jego wariacje, np. Klimczok, Klimczak). Jest nas, Klemczaków, w całym kraju ok. 600. W skali prawie 40-milionowego państwa jest to niewiele. Co samo nasuwa wniosek, że może istnieć jakieś pokrewieństwo między meksykańskimi Klemchakami oraz polskimi Klemczakami.
Najciekawsze jednak jest to, w jaki sposób się o tym dowiedziałam. Pewnego dnia zwyczajnie przeglądałam sobie Fejsbuka, gdy w grupie "Meksykanie w Polsce" natrafiłam na ogłoszenie nt. projekcji filmu o polskich uchodźcach w Meksyku pt. "Santa Rosa. Odyseja w rytmie mariachi".
Film opowiada historię kobiety- Polki, która wyrusza do Meksyku w poszukiwaniu grobu swojego dziadka. Był on jednym z 1500 Polaków, którzy w trakcie drugiej wojny światowej, po wznowieniu stosunków dyplomatycznych między Polską a ZSRR oraz amnestii więźniów politycznych i zesłańców syberyjskich, wyruszają w wędrówkę z Rosji przez Iran, Irak aż do Palestyny, aż w końcu trafiają do Meksyku, do Santa Rosa. O filmie możecie więcej poczytać tutaj.
Temat wydał mi się interesujący i ważny, dlatego kliknęłam "lubię to". I krótko po tym napisał do mnie Pan Marcin, który zobaczywszy na FB moje nazwisko (Klemczak), miejsce zamieszkania (Miasto Meksyk) oraz zainteresowanie tematem Santa Rosa, i jednocześnie sam szukając krewnych rodziny Klemchaków (jego ciotka jest polską Meksykanką, córką uchodźców z Meksyku), postanowił zapytać się mnie, czy przypadkiem nie jestem spokrewniona z pewnym Leonem Klemczakiem, który do Meksyku wyemigrował w 1930 roku. W ten sposób dowiedziałam się, że do dzisiaj w Meksyku żyją potomkowie Leona, noszący nazwisko Klemchak (żeby łatwiej się Meksykanom wymawiało).
Ja jednak, niestety, nie mogłam udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Nigdy nie słyszałam, aby ktokolwiek z naszej rodziny wyemigrował kiedyś do Meksyku, właściwie zdałam sobie sprawę, że niewiele wiedziałam o mojej rodzinie od strony ojca. Mój dziadek zmarł przed moimi narodzinami, nikt nie prowadził żadnej dokumentacji ani drzewa genealogicznego. Wydało mi się też mało prawdopodobne, żeby istniała jakaś relacja między naszymi rodzinami, gdyż moi Klemczakowie pochodzą z Grudziądza, natomiast przodkowie Leona z Wielkopolski. Postanowiłam jednak to sprawdzić. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było skontaktowanie się z moim wujkiem, bratem ojca. Wujkiem, bo okazało się, że on jedyny z całej rodziny zajmuje się genealogią rodu Klemczaków, a tak się złożyło, że dwa miesiące wcześniej wujka zobaczyłam po raz pierwszy raz od 18 lat, gdyż właśnie tyle lat wcześniej wyemigrował ze swoją rodziną do Kanady. Kolejny "zbieg okoliczności". I co się okazało? Okazało się, że moja rodzina nie pochodzi z Grudziądza, tylko z Wielkopolski właśnie. Do Grudziadza mój dziadek przyjechał z powodu babci.
I tu właśnie zaczyna się cała historia. Moja historia. Czy to możliwe, że od ośmiu lat jeżdżę do Meksyku nie tylko z powodu fascynacji krajem, ale także, bo przyciągnęły mnie tam moje korzenie? Jakie to niezwykłe, że akurat Meksyk wybrałam jako swoją descynację, a teraz okazuje się, że być może mam tam- daleką, bo daleką, ale jednak- RODZINĘ. Czy naszymi wyborami kierują jakieś podświadome siły?
Oczywiście istnieje ryzyko, że Leon oraz mój pradziadek (byli mniej więcej w tym samym wieku), wcale spokrewnieni nie są. Niemniej jednak, zdecydowałam, że czegokolwiek się nie dowiem, będzie to fascynujące. Bo w końcu to moi przodkowie, moja rodzina, a więc i część mojej tożsamości. Już po krótkiej wymianie mejli z wujkiem dowiedziałam się kilka faktów na temat dziadka i pradziadka, który był dość znaczącym obywatelem miasta Rawicz. Może moje poszukiwania przydadzą się następnym pokoleniom, a może rzeczywiście znajdę powiązania z meksykańskimi Klemchakami, i podczas następnej wyprawy będę mogła ich poznać osobiście, przedstawiając konkretne informacje?
Okazuje się, że poszukiwania genealogiczne to praca ciężka, żmudna, ale jednocześnie wciągająca jak narkotyk. Chyba każdy kto miał podobną sytuację, wie o czym mówię. Wzruszenie, ekscytacja, poczucie wznowienia więzi z moją rodziną sprawiły, że postanowiłam wszystko to opisać. Bo jeszcze nie wiem jak się zakończy ta historia, ale wiem, że będzie fascynująca. Może też moje zapiski przydadzą się innym osobom, które szukają na własną rękę swoich przodków. W Polsce jest to o tyle utrudnione, że z powodu wojen, najazdów, zaborów i komunizmu, wiele dokumentów zostało zniszczonych, przeniesionych, spalonych lub nie wiadomo gdzie się znajdują. Dlatego moim zdaniem tym ważniejsze jest, aby takie poszukiwania przeprowadzać, bo z pokolenia na pokolenie będzie to coraz trudniejsze.
Polacy mieszkają w Meksyku, np. w Monterrey,
OdpowiedzUsuńSaludos,
Remi
Pozdrawiam:) niedługo wybieram się właśnie do Monterrey
OdpowiedzUsuń